sobota, 8 września 2012

„Starzy dokumentaliści albo podrabiane archiwum"


w ostatnim, obecnym od wakacji na sklepowych półkach, wydaniu Kwartalnika Fotografia (nr 38). Czyli mój tekst traktujący o zjawisku starych dokumentalistów w polskiej fotografii, o czym - nagle to spostrzegłem - nie informowałem na tej stronie. Wspomniany artykuł powstał trzy lata temu i był odczytany, w trakcie sesji naukowej „Wielkie i małe historie fotografii” w Instytucie Historii Sztuki w Warszawie (4-5.11.2009), którą organizowała Magda Wróblewska. A ponieważ wydanie posesyjnej książki się opóźniało, więc zdecydowałem się na publikację w Fotografii, gdzie referatowi towarzyszy polemiczny tekst autorstwa Wojciecha Zawadzkiego, jednego z głównych bohaterów mojego artykułu. Warto przeczytać też tę polemikę, gdzie Zawadzki zwraca się do mnie konsekwentnie per Pan Wojciech Wilczyk”, co ma być oczywiście uszczypliwe, ale na płaszczyźnie polemicznej kontrargumentacji jest już znacznie gorzej... Ponieważ pismo jest obecnie w sprzedaży, nie będę tutaj wklejać tekstu w całości, tylko mały fragment, jako zachętę do lektury.

(...) Ten dość powszechny zabieg postarzania współczesnej tematyki, jaki można zaobserwować w fotograficznym dokumencie z okolic millenium, jest zapewne spowodowany oddziaływaniem silnego środowiska artystycznego, wywodzącego się z ruchu fotografii elementarnej, zwłaszcza iż widać też wyraźnie lokalny charakter tego zjawiska, które ogranicza się w zasadzie do terenów Polski północno-zachodniej (oraz oczywiście reprezentantów w Paryżu i New Jersey). Ale to nie wyjaśnia przecież omawianego problemu. Wymienionym wcześniej przez mnie autorom, trudno odmówić wizualnej wrażliwości, która skłoniła ich przecież do fotografowania Polski w okolicach milenijnej zmiany. Dlaczego jednak w momencie konfrontacji ze współczesną rzeczywistością, starali się oni ubrać ją zazwyczaj w kostium przeszłości? Dlaczego znacznie łatwiej przychodziło im zanurzenie tematu np. w piktorialnym sosie bułhakowskim, co paradoksalnie jest częstą przypadłością autorów kojarzonych ze „szkołą jeleniogórską” (celuje w tym szczególnie Ewa Andrzejewska), niż stanięcie oko w oko z  tematem i rezygnacja z estetycznych nawyków? Z postawionymi przed chwilą pytaniami wiąże się pierwszorzędna kwestia „znaczenia” tych fotografii. Czy da się je ułożyć w spójny cykl, przekazujący nam coś więcej, niż tych kilka komunałów na temat czasu i przemijania, które zwykle wygłasza się przy okazji oglądania starych zdjęć?